nietoperz z cukru

żółtooki malec
ukradł mój podziw
tak
zwyczajnie
jak kradną kobiety
jak kradną malarze
jak kradną zebry
jak brzmi pianino
i wzruszają skrzypce
poobgryzał nam skarpetki
pogubił zapalniczki
nie obchodzi go śmierć
ani księżyc
tylko swój ogon goni jak opętany
teraz
myje swoje łapki
a gdy jesteśmy nago
ociera się spokojnie
o nasz desperacki spektakl

na chwilę

skrzywdziło mnie w życiu wiele kobiet
ja skrzywdziłem połowę tyle
dwie świadomie
żadną z satysfakcji
spadam wzrokiem na asfalt
myśląc
ile razy już
poprawiałem tą sznurówkę
na rondzie kaponiera
jakiś facet wyznaję miłość na kolanach
i myślę
że to w zasadzie dobre
nawet całkiem dobre
na chwilę
na dosłownie
małą chwilę
wracam do mojej pierwszej miłości
i myślę
że kocham ją wciąż tak samo
i że to w zasadzie dobre
nawet bardziej niż dobre
wchodzę do nocnego
szybując wzrokiem
gdzieś ponad wszystko
co bez znaczenia

nadal nie mam kota

nadal nie mam kota
który łasiłby się między nogami
i wygrzewał na komputerze

ale mam dwie butelki piwa
ze stacji benzynowej i wzwód w spodniach

spoglądam na mój pokój na 9 piętrze
zostawiłem włączone lampki świąteczne
choć mamy kwiecień
uśmiecham się głupio
pośród tych zwykłych
wcale nie lepszych szaleńców

Bóg mi świadkiem
że wtedy nawet on
odrobinę się przejął

pomarańcza z czekoladą

przed tym
lubi wziąć prysznic
i nakremować ciało
siada na łóżku i wsmarowuje krem
ja przycinam brodę przed lustrem
zakłada nogę na nogę
i patrzy na mnie
zerknąłeś to tej książki o Van Goghu?
pyta
jeszcze nie
mówię
chwytam ją za głowę i kładę na łóżku
całuje delikatnie
głaszcze nogi od stóp po biodra
są miękkie niczym jedwab
liże piersi
schodzę w dół
pieszczę jej owoc
czuję jak jej się podoba
wije się i zaciska pościel palcami
ciągnie za moje włosy
wzdycha głośno
potem rozmawiamy o Van Goghu
pachnie czekoladą i pomarańczą
a ten sam księżyc
przebija się przez rolety

K

widok na Poznań jest zielony
gdy fiolet wypełnia pokój

samochody jeżdżą powoli
bo dziś spadł pierwszy śnieg

chciałbym mieć kota
i ty też
chciałabyś go mieć
póki co nie możemy mieć kota
ale obiecuję ci
że gdy zamieszkany razem
będziemy go mieć

przy najbliższej okazji
namalujmy razem kota

ty
piwo
zima
bary
koty

nie mogę wyjść z podziwu

odbicia światła w soczewkach

odbicia światła w soczewkach
tworzą kokardkę
patrząc na księżyc w pełni
moja miłość mnie wybiera
moja zabija mnie powoli
tak powoli
bym mógł
umrzeć
ze spokojem
w jej objęciach
to takie
niesamowite
gdy stoisz pijany
pośród neonowych świateł
i pędzących samochodów
gdzieś pomiędzy Traugutta a Rolną
gdy ona czeka
aż bezpiecznie
wrócisz do domu

jaśminowe nieba

jaśminowe niebo i rozlane farby
spuszczam rolety by poczuć
zamknięcie
nie lubisz tego
gdybyśmy mogli choć raz
zobaczyć nas na własne oczy
skraść usta nagryźć obojczyk
cisza
w barwach
próbuje wchłonąć się w tony
poznać ich królów i królowe
nic
spojrzałem na trzęsące się dłonie
chwyciłaś mnie za rękę
prowadziłaś pędzlem
jakbyś uczyła dziecko rysować
i to wystarczyło by znów się zakochać

przezrocza

czuję się inaczej
tak
promiennie
mówiłaś że nie umiesz tańczyć
a ja że mnie to nie obchodzi
to nic że wyglądamy głupio
na pewno dziwniej
trochę inaczej
trawa jest wilgotna bo rano padało
namokły ci pióra
myślę że chcieliby tak samo
ci co patrzą
choć tak naprawdę nie wiedzą
że na nas patrzą
chcieliby ale nie potrafią
dla mnie wyglądają pięknie w tym słońcu
wszyscy wyglądają lepiej w słońcu
moje smoliste skrzydła jaśnieją
miłość jest większa gdy jest się młodym
spoglądasz na mnie spod włosów
w kolorze popiołu
mam niedługo dwadzieścia lat
uczysz mnie
latać