niemoc

 

deszcz tuka o mój parapet
jest potężny
niczym słoń na moich płucach
o kory mojego mózgu uderza piorun
dzieląc go na dwie części
purpurowe niebo jest pełne bólu
mój kot mierzy mnie obojętnością
a ja chowam się przed światem
zapadając głębiej niż własne serce

 

pająk śpiewa samotnie

 

na strunach skrzypiec
maszerują armie małych much
hura hura brzęczą wesoło
nogi muzyka są zimniejsze
niż syberyjski wiatr
a jego uśmiech wypełnia bar
jak bita śmietana deser
(rozprowadzacz do bitej śmietany)
na końcu aktu
miła brunetka wchodzi w kałużę
gdzie anioły straciły cnotę
dwie lesbijki całują się na moich oczach
a pajęczyna życia urywa się symfonią

 

 

wracając

jestem pijany zmęczony zepsuty
zakochany
szczęście świeci
czerwonym neonem
świateł dla tramwajów
nie jestem dla ciebie
mówi
każe mi czekać
powstrzymać się od emocji
nie czuję w nim nic złego
ale i nic dobrego
zielone światło
zapala się rzadziej
jest niezależne i spokojne
trochę smutne
moje zdarte buty skrzypią
niezawiązane sznurowadła
tańczą walca na mokrym betonie
papieros jest słaby
brak mi wina i odwagi
twoich oczu
perfum
żółte światło
pomarańcze strach i słońce

dinozaury

na tarasie
słychać tylko świerszcze
i karetki w oddali
obiecałem podlać ogród
więc pilnuję spryskiwaczy
nade mną siedem ciem walczy o lampę
wśród nich pająk walczy o jedną z siedmiu
otwieram drugie piwo w nadziei
że znajdę gdzieś trzecie
wuja chowa je czasem przed ciotką
mój mały kuzyn ma osiem dinozaurów
na wannie i jeszcze kilka w pokoju
myślę że zna je wszystkie
na pewno zna je wszystkie
młody sam jest jak dinozaur
wygłupiając się na podłodze
często udajemy niektóre z nich
dopijam drugie piwo
trzeciego nie znalazłem
żółte papierosy
kremowe wiersze
zielone dinozaury
wszystko to silne jak sentyment
zapalam następnego camela
i rozciągając się wygodnie na krześle
mam nadzieję
że wiem tyle co wszyscy

kilka przecznic od nigdzie

tutaj
kilka przecznic od nigdzie
opowiadania kończą się bez kropek
kobiety zadzierają sukienki
anioły biegają zgwałcone po ulicach
ładne dziewczyny zabierają mi ciuchy
palą moje wiersze
tutaj
kradzieże słońca i owoców
są na porządku dziennym
obojętność jest bronią wobec ludzi
bronią wobec siebie
kotów nie rusza porno
mnie nie rusza samotność
tutaj
kilka przecznic od nigdzie
bóg nie zasłużył na wielką literę
zapomniał że jest bogiem
urżnął się tej pięknej czarnej nocy
po czym wyrzygał w polu
gdzieś obok Van Gogha
gdy Mahler grał tak czysto
i łatwo
jakby opętany

głębokie słońce

wolny dzień męczący dzień
mój cholerny dzień wypala się na słońcu
oddaję się melancholii gnijąc w spoconej pościeli
pośród kremowo-różowych ścian
skreślam w głowie myśl przebrania bielizny
jestem ponad to
ostatnią kawę ledwo przełknąłem
tą chyba wyrzygam
mówię do siebie
zrób coś
napisz jakiś wiersz
o kotach
albo
o żurawiach
co stoją na jednej nodze
pochłaniają mnie różowo-kremowe ściany
i myślę że wszystko jest w porządku
oprócz melancholii
zrywam się
wyjdź
mówię
idź do salonu na kanapę
sprzedaj się komuś innemu
cisza
zombie
pudełka od pizzy
filmy porno
nie mogę od tego uciec

na chwilę

skrzywdziło mnie w życiu wiele kobiet
ja skrzywdziłem połowę tyle
dwie świadomie
żadną z satysfakcji
spadam wzrokiem na asfalt
myśląc
ile razy już
poprawiałem tą sznurówkę
na rondzie kaponiera
jakiś facet wyznaję miłość na kolanach
i myślę
że to w zasadzie dobre
nawet całkiem dobre
na chwilę
na dosłownie
małą chwilę
wracam do mojej pierwszej miłości
i myślę
że kocham ją wciąż tak samo
i że to w zasadzie dobre
nawet bardziej niż dobre
wchodzę do nocnego
szybując wzrokiem
gdzieś ponad wszystko
co bez znaczenia

nadal nie mam kota

nadal nie mam kota
który łasiłby się między nogami
i wygrzewał na komputerze

ale mam dwie butelki piwa
ze stacji benzynowej i wzwód w spodniach

spoglądam na mój pokój na 9 piętrze
zostawiłem włączone lampki świąteczne
choć mamy kwiecień
uśmiecham się głupio
pośród tych zwykłych
wcale nie lepszych szaleńców

Bóg mi świadkiem
że wtedy nawet on
odrobinę się przejął

kaseta #3 a w niej my

wchodzisz do mojego pokoju
jest brudny i niechlujny
zupełnie jak ja
zimne cegły
czarne markery
tańczę na środku
Nobody but me
w czarnych podartych jeansach
i bez koszulki
a ty się uśmiechasz
a ja tańczę
a ty się śmiejesz
a ja tańczę
chwytam cię za rękę
stare radio puszcza
You never can tell
tańczymy twista
lejesz mi wino do ust
cieknące zlizujesz z ciała
wchodzimy do pustej wanny
paląc papierosy
Where is my mind
burzą się drapacze chmur
czerwona szminka zostaje na marlboro
koty skaczą po praniu
szczęście patrzy
z za prysznicowej zasłony
jest tak ogromne a mimo to
jestem w stanie je unieść
bo jestem
większy
niż góry
i
głębszy
niż ocean