kilka przecznic od nigdzie

tutaj
kilka przecznic od nigdzie
opowiadania kończą się bez kropek
kobiety zadzierają sukienki
anioły biegają zgwałcone po ulicach
ładne dziewczyny zabierają mi ciuchy
palą moje wiersze
tutaj
kradzieże słońca i owoców
są na porządku dziennym
obojętność jest bronią wobec ludzi
bronią wobec siebie
kotów nie rusza porno
mnie nie rusza samotność
tutaj
kilka przecznic od nigdzie
bóg nie zasłużył na wielką literę
zapomniał że jest bogiem
urżnął się tej pięknej czarnej nocy
po czym wyrzygał w polu
gdzieś obok Van Gogha
gdy Mahler grał tak czysto
i łatwo
jakby opętany

biszkopty

bierze jej ogon
łaskocząc o moje kolano
porusza
brzozy i topole
jesiony
znajduję brudną zieleń
i żółć
nalewa jej
świeżej wody
nasypuje karmy
mi zaś dolewa wina
kotka
spogląda się w zdziwieniu
po czym chowa w kartonie
dostrzegam w tym odrobinę
uczuć
i nic więcej
ponad moje północne możliwości
przytula się patrząc w południe
ma ciało
jak biszkopty

pięciostrunowa serenada

2009 i nic więcej
odkąd miłość
to więcej niż przyzwyczajenie

szedłem na dzienny
gdy płatki śniegu
pierwszy raz
mały
czy
niewielki
miały jakieś znaczenie

gdy odpisałaś
że chcesz mnie zobaczyć

wiesz mi
nawet dziecko
się tak nie uśmiecha
jak ja
tamże

przepraszam że bywam nie miły
nieznośny
samolubny

przepraszam że tylko po pijaku
jestem w stanie mówić
o miłości

teraz też jestem
to moja pięciostrunowa serenada

głębokie słońce

wolny dzień męczący dzień
mój cholerny dzień wypala się na słońcu
oddaję się melancholii gnijąc w spoconej pościeli
pośród kremowo-różowych ścian
skreślam w głowie myśl przebrania bielizny
jestem ponad to
ostatnią kawę ledwo przełknąłem
tą chyba wyrzygam
mówię do siebie
zrób coś
napisz jakiś wiersz
o kotach
albo
o żurawiach
co stoją na jednej nodze
pochłaniają mnie różowo-kremowe ściany
i myślę że wszystko jest w porządku
oprócz melancholii
zrywam się
wyjdź
mówię
idź do salonu na kanapę
sprzedaj się komuś innemu
cisza
zombie
pudełka od pizzy
filmy porno
nie mogę od tego uciec

purpura

powietrze było rześkie
miałem sporo czasu by wybrać się gdzie indziej
ale jednak zostałem
lubiłem ją
miała w sobie gorzkie szczęście
bardziej słodkie spojrzenie
pieprzyliśmy się nawzajem wzrokiem
wokół wybielonych twarzy
odebrałem sobie życie z miłości
jak diabeł o wpół do szóstej po południu
płynęła purpura

znowu razem

czasem iskierka
którą zachowasz w dłoni
rozbłyska wielkim ogniem
nie przychodzi to szybko
wymaga wielkiego zaangażowania
i ciężkiej pracy
ale gdy już wybuchnie
płonie jak
piekło
w męskim sercu

patrzę w lustro przez jej bark
jak zsuwa moje bokserski

jej ciało
ostatnie z prawdziwych

mówię do niej
jeśli Bóg stworzył coś piękniejszego niż twoje biodra
na pewno to przede mną ukrył

kochamy się ze sobą jak kiedyś
a jednak
trochę inaczej

ona wie że nie umiem pisać o seksie
ale nadrobimy to w muzyce

po wszystkim
odpoczywa na łóżku
opieram się ręką o stół
dopijam ostatnie piwo

wróciłem do żółtych lampek
kota
(choć ten jest starszy i ma nieco sadełka)
gitary
nagich papierosów
niewinnych spojrzeń

wróciłem do ciebie
moja mała

dla mojej małej

dla mojej malej
rzuciłbym pracę za barem
pobił kogoś na ulicy
zamówił whisky po czym wylał do kibla
(uwierzcie bądź nie ale zrobiłbym to)
ma miękkie usta
w oczach często czysty smutek
ten sam który ujrzałem
gdy byliśmy jeszcze razem w szkole
gdy wspominam jak śpiewa niewinnie
płaczę
siada na łóżku pośród złocistych lampek
zakłada nogę na nogę
i zaczyna
jej głos kołyszę kwiaty i pobudza fale
rozbrzmiewa resztką nocy
gdy ja
siedzę zakochany
dla mojej małej napisałem ten wiersz
może kiedyś go przeczyta