cukier

 

cukier i otwarte konwalie
Berlin
niebo
i leniwe montaże
za 18 euro
sprzedani
wewnątrz zimy i bieli
polujemy na ostatnie noce
letnie noce
Poznań ożywa o 2
a
męskość
jak męskość
wypala się w idiocie
ostatnim
po naszej lewej

pierwsze śluby

 

kurwy są naturalne
przystanki autobusowe
pierwsze pocałunki
urwałem się na chwilę
w chwili pełnej cierpienia
na przekór tobie
w istnieniu
tego i wszystkiego
pośrodku okien
i oliwkowych krawatów
ściśniętych za mocno
jak my
nazajutrz
od głębokiego dystansu
jakim wymieniamy się
niechętnie
niestety niespecjalnie

za daleko od domu

 

moja
pierwsza miłość
spaliła wszystkie wiersze
jakie dla niej napisałem
gdzieś na wsi
pośród złocistych kłosów
prawię podpalając pole
i samą siebie
ją leżałem urżnięty
na rondzie kaponiera
o wpół do siódmej puszki
i kilka cięższych wdechów później
licytując się pomiędzy samobójstwem
a własną głupotą
i to w zasadzie tyle
była zbyt piękna i młodziutka na miłość
nie przygotowałem jej na nią

sztafirują się jak kurwy

 

sztafirują się jak kurwy
w upale
pod parasolkami
gdzie róż i beż
miesza się z głupotą
gdy wokół tylko
przesąd
ponad wszystkim
co samotni chłopcy
w lato
wyprawiają
tam i zawsze
jak zwykle
rzec mogli
wśród tych
i tamtych
co sztafirują się jak kurwy
zupełnie bez powodu

niemoc

 

deszcz tuka o mój parapet
jest potężny
niczym słoń na moich płucach
o kory mojego mózgu uderza piorun
dzieląc go na dwie części
purpurowe niebo jest pełne bólu
mój kot mierzy mnie obojętnością
a ja chowam się przed światem
zapadając głębiej niż własne serce

 

pająk śpiewa samotnie

 

na strunach skrzypiec
maszerują armie małych much
hura hura brzęczą wesoło
nogi muzyka są zimniejsze
niż syberyjski wiatr
a jego uśmiech wypełnia bar
jak bita śmietana deser
(rozprowadzacz do bitej śmietany)
na końcu aktu
miła brunetka wchodzi w kałużę
gdzie anioły straciły cnotę
dwie lesbijki całują się na moich oczach
a pajęczyna życia urywa się symfonią

 

 

3/2

 

melancholijny uśmiech
wypełnia bar
jak rzęsisty deszcz
ulice za oknem
i choć to głupie
wstydzę się siebie
wobec ciebie
bo nie znam
bardziej egoistycznego
samotnego faceta
i to tyle
później
kupuję się żółto-niebieskie papierosy
naciąga strunę
kreśli róż na ciele
kupuje prezerwatywy
odwiedzając stacje benzynowe
umiera
na drugim końcu nieba

kanapa

 

od wczoraj jak w soli

po pieprz urosłem
gdy moja pierwsza miłość
w pocałunku
z zewnątrz
nad wątrobą
gdzieś pomiędzy
7 szklanką whisky
a słońcem pod powieką
zrozumiała
że to wszystko
co było
chuj trafił
a żałość
umrze powoli
jak wszystko
co umrzeć powinno
gdy Van Gogh
wykrwawił się w polu

 

o nie

próbuje napisać
choć słowo
poprawnie
bez błędu
choć nie umiem
bo w swej zajadłej samotności
stać mnie znów na więcej
gdy nucę tą piosenkę
tak starannie
jak mi się wydaje
że mogę
a twój anielski głos
wypełnia
mnie jak
wszystko
co wypełniać powinno
takiego faceta
pośrodku basenów
pogody
i nieba
gdzieś nad nami
i to chyba wszystko jak zawsze
bo inaczej dziś nie umiem

wracając

jestem pijany zmęczony zepsuty
zakochany
szczęście świeci
czerwonym neonem
świateł dla tramwajów
nie jestem dla ciebie
mówi
każe mi czekać
powstrzymać się od emocji
nie czuję w nim nic złego
ale i nic dobrego
zielone światło
zapala się rzadziej
jest niezależne i spokojne
trochę smutne
moje zdarte buty skrzypią
niezawiązane sznurowadła
tańczą walca na mokrym betonie
papieros jest słaby
brak mi wina i odwagi
twoich oczu
perfum
żółte światło
pomarańcze strach i słońce